Najsłynniejszy ze słynnych, czyli 24h Le Mans
Ma ponad 13,5 tys. metrów długości, 38 zakrętów i w zasadzie za każdym kryje się jakaś historia. Circuit de la Sarthe, czyli tor – którego część prowadzi po zamkniętych drogach publicznych – położony w Le Mans w północno-wschodniej Francji. Powiedzieć o nim, że jest legendą motorsportu, to nic nie powiedzieć. W końcu odbywający się na nim wyścig ma prawie sto lat. Okrągłe urodziny będzie obchodził już w przyszłym roku, a zmagania nie tylko kierowców, ale również konstruktorów, liczą sobie jeszcze więcej lat.
Pierwsze Grand Prix Automobile Club de France zorganizował tam już w 1906 roku, co było prawdziwą rewolucją, bo ścigano się nie z miasta do miasta, ale właśnie na zamkniętym torze. Pierwszymi – z 1923 roku – zwycięzcami byli Francuzi: Andre Lagache oraz Rene Leonard. Doba wystarczyła im, aby pokonać 2209 kilometrów. Na ówczesne standardy to był "kosmos"! Dystanse sukcesywnie się zwiększały. W ubiegłym roku triumfatorzy z Toyota Gazoo Racing, którzy są faworytami także w nadchodzącej edycji (11-12 czerwca), przejechali w 24 godziny 371 okrążeń, co daje dystans 5053 kilometrów.
W cieniu tragedii
Osiągi byłyby pewnie jeszcze bardziej imponujące, gdyby nie kwestie bezpieczeństwa. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku auta rozpędzały się aż do 400 km/godz. Rekordową prędkość 407 km/godz. zanotował w 1988 roku Roger Dorchy, jadący Peugeotem P88. Dlatego zainstalowano dodatkowe szykany, by nieco spowolnić samochody. Jednak wyścig wcale nie stracił na atrakcyjności.
Zresztą sprawy związane z bezpieczeństwem towarzyszyły Le Mans w zasadzie od początku. Najgłośniej mówiło się o nich w 1955 roku, kiedy doszło do najbardziej tragicznego w skutkach wypadku w historii motorsportu. Co się wtedy wydarzyło? Na 33 okrążeniu prowadzący Mike Hawthorn (Jaguar) przyhamował, by zjechać do strefy serwisowej. Poruszający się za nim Lance Macklin (Austin Chealey) musiał odbić i zajechał drogę Pierre’owi Leveghowi (Mercedes-Benz), w wyniku czego ten uderzył poruszające się przed nim auto, wyleciał w powietrze i wpadł prosto w pełną widzów trybunę. 82 osoby zginęły, ponad 100 zostało rannych.
To był wstrząs nie tylko dla organizatorów. Ekipa Mercedesa wycofała się z rywalizacji wyścigowej na długie lata – powróciła do niej dopiero w 1987 roku. Rządy kilku państw nakazały przebudowanie toru, trybun, wykopanie rowów oddzielających widownię od trasy, którą pędzą auta.
Inna tragedia na torze wymusiła też zmianę formuły startu. Do 1969 roku rywalizacja rozpoczynała się od… sprintu kierowców do zaparkowanych aut. Wsiadali, zapinali pasy i rozpędzali się. Brytyjczyk John Woolfe z powodu pośpiechu niedokładnie zapiął pasy, co skutkowało tym, że poniósł śmierć w wypadku, do którego doszło na początku wyścigu.
W kolejnych edycjach zrezygnowano z tego typu startu. Ale jego spuścizną jest to, że w samochodach Porsche stacyjki umieszczone są po lewej stronie kokpitu – biegnący na start kierowcy, po wejściu do auta, mogli szybciej uruchomić silnik.
Źródło: materiały partnera
Po pierwsze bezpieczeństwo
Dziś na Circuit de la Sarthe, wokół którego gromadzi się ćwierć miliona kibiców, jest zdecydowanie bezpieczniej. Ostatnim kierowcą, który tam zginął, był Duńczyk Allan Simonsen. Stało się to w 2013 roku i jest to jedyna ofiara śmiertelna w 24-godzinnym Le Mans w XXI wieku. To pokazuje, jak bardzo poprawiło się bezpieczeństwo. Dla porównania, w latach 90. ubiegłego stulecia zginął tam jeden kierowca, w latach 80. i 70. po dwóch, podczas gdy w latach 60. aż sześciu.
Te czarne karty Le Mans również zbudowały legendę wyścigu, o którym kręcono nawet film. Najsłynniejszym był oczywiście nominowany do Złotych Globów (za muzykę) Le Mans z 1971 roku, ze Steve’em McQueenem. Zresztą główny bohater animowanych hitów dla dzieci (i nie tylko) nieprzypadkowo nazywa się Zygzak McQueen. Z kolei Le Mans ‘66 z Christianem Balem i Mattem Damonem opowiada o rywalizacji Forda i Ferrari. Ta produkcja zyskała dwa Oscary (za najlepszy montaż i najlepszy montaż dźwięku).
Źródło: materiały partnera
Drugie podejście Kubicy
Przez lata w Le Mans startowało wielu Polaków. Prawdopodobnie pierwszym był urodzony we Francji Stanisław Czaykowski. Pochodzący z arystokratycznej rodziny kierowca swoich sił na Circuit de la Sarthe próbował w 1932 i 1933 roku. Bliski sukcesu był za to Robert Kubica. – To największy wyścig wytrzymałościowy na świecie, rozgrywany na jednym z najbardziej znanych torów. Jestem szczęśliwy, że tu jestem i biorę udział w tym wydarzeniu – mówił podekscytowany Polak.
Zmagania układały się wtedy rewelacyjnie dla ściśle współpracującego z ORLENEM zespołu Team WRT, w skład którego oprócz Kubicy wchodzili Louis Deletraz (on dziś także jest partnerem Kubicy w Prema ORLEN Team) i Ye Yifei. W klasie LMP2 prowadzili jeszcze na ostatnim okrążeniu. Wtedy samochód doznał awarii. Triumf był bardzo blisko. W tym roku team Kubicy się odkuł i zajął drugie miejsce.